Recenzja: Meet Matt(e) Nude. + zapowiedź

Cześć!



Ogłoszenie parafialne: Już jestem! Mam nadzieję, że znów na dłużej, zobaczymy. Przepraszam za taką zwłokę, ale nie miałam weny, są wakacje, więc sami rozumiecie.
Dzisiejszy post czekał naprawdę długo...
Enjoy!

Na pierwszy plan w dzisiejszej recenzji wychodzi paleta marki The Balm Meet Matt(e) Nude. Jak sama nazwa wskazuje, jest to paletka cieni matowych w kolorach nudowych.
Jeśli chcecie się przekonać, dlaczego jest warta swojej ceny i jest produktem ponadczasowym, zerknijcie po więcej informacji!



Kliknij na zdjęcie, żeby powiększyć.
 
Paleta sama w sobie jest świetna – jest dobrze wykonania, z miłego w dotyku materiału, ponadto jest w miarę poręczna i posiada (duże) lusterko, co jest świetnym rozwiązaniem, kiedy mamy do dyspozycji tylko te cienie i niesprzyjające warunki (do codziennego użytku również jest bardzo dobre, bo nie trzeba się męczyć osobno z lusterkiem i paletką).


Zawiera ona 9 pięknych matowych cieni, które nadają bardzo naturalnego wyglądu i, co więcej, ich gramatura wynosi aż 2,9g! Dla porównania – cieni Inglota lub KOBO jest znacznie mniej.




Odcienie
Ciepłe i chłodne brązy, szarości, fiolet, beż oraz biel.
I tutaj uwaga: biały jest bardzo napigmentowany! To rzadkość dla białych cieni, zwłaszcza matowych; dla porównania – cień z palety Sleeka Au Naturel totalnie wymięka przy nim (zresztą ogólnie te cienie w większości wypadają słabo przy tych). Wystarczy niewielka ilość cienia, aby było widać jego kolor. Niemniej wszystkie są świetne.

Wykończenie
Genialne. Niby są matowe, ale niektóre cienie wykazują nieco satynowe wykończenie, co wygląda pięknie. Widać, że jest to mat, ale jednak nie do końca; to bardzo ciekawy efekt. To wykończenie jest po prostu wyjątkowe.

Pigmentacja/jakość
Powiem tak – pigmentacja jest tak dobra, że niektóre cienie (głównie ciemniejsze) wyglądają cudownie i utrzymują się długo bez bazy. To ogromny plus, bo zdarza się, że nie mamy czasu na nie wiadomo jaką zabawę albo zwyczajnie zapomnimy o tym jednym kroku, a cienie i tak długo będą dobrze wyglądać. Jakość naprawdę mnie powaliła, a to po pierwsze moja pierwsza paleta tej firmy, a po drugie naczytałam się i nasłuchałam o tym, jakie te cienie są dobre i sama się o tym przekonałam.

 
Wydajność

Myślę, że są w stanie długo przetrwać w naszej kosmetyczce, nawet molestowane i często używane. :) Właśnie z racji dobrej pigmentacji nie trzeba wygrzebywać nie wiadomo ile kosmetyku, więc logiczne, że wystarczają na dłuższe użytkowanie.


Cena
W
ynosi około 140 złotych, ale po przeliczeniu na jeden cień wychodzi kilkanaście złotych, co uważam za rozsądną kwotę, bo zauważmy, że kupujemy drogeryjne cienie, średniej jakości, a kosztują tyle samo albo niewiele mniej. To jednorazowy wydatek, dość spory, ale megaopłacalny.



Krótko mówiąc: brać w ciemno. Ja tak zrobiłam i nie żałuję. Jakość mnie zachwyciła i to na pewno nie jest ani ostatnia sztuka tej palety, ani ostatnia w ogóle tej marki w moich zbiorach. Z czystym sumieniem mogę polecić ten produkt, bo jest genialny i mimo wszystko w przystępnej cenie.


Zastanawiałam się, czy pisać o rozświetlaczu The Balm, Mary-Lou Manizer, ale jest on tak znany, tyle kobiet o nim pisało, że ja niczego nowego nie odkryję. W związku z tym pomyślę nad czymś innym. Niestety na tym kończy się moja kolekcja The Balm, ale kiedyś pewnie się powiększy, a wtedy pojawi się recenzja.

A co za zapowiedź? Oczywiście posta makijażowego! Postaram się wykonać makijaż wykonany paletą z dzisiejszej notki.

Do kolejnego!
D.


PS. To nie był post sponsorowany (zresztą jak żaden inny ;).
Wszystkie opinie są subiektywne.


Komentarze

Prześlij komentarz

Dziękuję za wszystkie miłe komentarze. Bardzo mnie cieszą i motywują do dalszego działania! Czas poświęcony na napisanie kilku słów nie pozostanie niedoceniony — odpowiadam na nie u siebie, ale chętnie odwiedzam komentujących.

Popularne posty